W 1347 roku armada galer genueńskich przybyła do portu na Sycylii. Rutynowa wyprawa miała opłakane skutki. Okazało się, że załoga statków została zarażona bakterią Yersinia pestis, czyli pałeczką dżumy. Choroba zaczęła rozprzestrzeniać się w błyskawicznym tempie. W ciągu dwóch lat opanowała całą Europę Południową. Następnie dotarła również do Skandynawii oraz Rosji.
Dramatyczne skutki
Dżuma zbierała krwawe żniwo. Na początku u chorego występował obrzęk węzłów chłonnych przy pachwinach, pod pachami oraz na szyi. Następnie pojawiała się wysoka gorączka. W ostatnim stadium ludzie wymiotowali krwią. Zazwyczaj umierali w ciągu tygodnia w straszliwych męczarniach. Ogromnym problemem były ciała zmarłych, które nadal roznosiły zarazki i stanowiły zagrożenie dla żywych. Lokalne władze nie radziły sobie ze sprawnym usuwaniem nadmiaru zwłok. Liczba ofiar przez cały okres trwania epidemię mogła dochodzić nawet do 200 milionów osób.
Nie ma to jak w Polsce
Władze Królestwa Polskiego uważnie przyglądały się niepokojącym wydarzeniom na zachodzie. Szybko zapadła decyzja o zamknięciu wszystkich granic państwa. Tylko dzięki sprawnej reakcji cały kraj uniknął śmiertelnego zagrożenia. Dodatkowo lokalni uzdrowiciele mogli spokojnie pracować nad antidotum, które mogłoby zostać sprzedane sąsiadom. Po kilku miesiącach intensywnych prac dokonali przełomu. Okazało się, że terapia z wykorzystaniem węgla kamiennego umożliwia zahamowanie postępu choroby, a nawet całkowite wyleczenie pacjenta. Zabieg został określony mianem karboksyterapii. W związku z tym strażnicy graniczni robili wyjątki wyłącznie dla najbardziej zamożnych osób. Przybysze byli kierowani bezpośrednio do najpopularniejszych uzdrowisk stworzonych specjalnie z myślą o chorych na dżumę. Jeśli potrzebna była karboksyterapia, Góra Kalwaria stanowiła najbardziej renomowany ośrodek leczniczy. Każdego dnia ściągały tym setki gości z zachodu, którzy byli gotowi oddać cały swój majątek w zamian za szansę na życie.